[POLISA] Jeszcze niebezpieczniejsze ubezpieczenia
Piotr J. Ochwal
polisa@listy.icm.edu.pl
Tue, 26 Aug 2003 23:14:53 +0200
Marcin Masny
Ubezpieczyciele przeżywają najgłębszy kryzys od dziesięcioleci.
Próbują więc namówić polityków na nowe ubezpieczenia obowiązkowe
(zwłaszcza od odpowiedzialności cywilnej) albo za pomocą ustaw wzmóc w
nas zamiłowanie do pozywania współobywateli o wszystko.
W Polsce sześć lat temu przebąkiwano o obowiązkowej polisie od
katastrof, a w planach asekuratorów coraz to nowe profesje miałyby być
objęte obowiązkowym OC.
Bulić!
Komisja Europejska, a przynajmniej niektórzy wpływowi biurokraci, chce
wymusić na przedsiębiorstwach obowiązkowe ubezpieczenie OC za szkody
środowiskowe, a tylko patrzeć, jak pojawi się pomysł przymusu
ubezpieczenia OC za szkody socjalne. Po świecie szaleje wiatr, co się
nazywa CSR czyli Corporate Social Responsibility. Na polski wykłada
się to Odpowiedzialność Społeczna Przedsiębiorstwa. Wiatr jeszcze nie
przybrał rozmiarów tajfunu, a responsibility nie oznacza liability. Za
responsibility się nie płaci. Za liability owszem.
Na razie jesteśmy na poletku kodeksów etycznych i dobrowolnych
sprawozdań. Bruksela jak dotąd bardzo pilnuje, żeby szaleństwo nie
stało się prawem. Komisja Europejska w maju zachęciła wszystkie
państwa członkowskie do wprowadzania kodeksów Corporate Governance,
ale niewiążących i dobrowolnych. Komisja stwierdza potrzebę wzmożonej
przejrzystości w kwestiach uczciwej konkurencji i zagrożenia
przestępczością. Pomysły Komisji Europejskiej mogą się okazać nieco
kosztowne, ale nie są groźne. W Londynie jednak - podobnie jak i u nas
- wystartowała reforma prawa spółek, więc zwolennicy
społeczno-ekologicznego terroru też wystartowali z projektem ustawy,
która nakłada na kierownictwa firm nowe zakresy odpowiedzialności, za
którą się płaci. Podobne głupoty lada chwila nakręceni postępowcy będą
chcieli upchnąć w prawie handlowym innych państw. Metoda postępowców
jest wyrafinowana. Najpierw w ekstazie cytują wieszczów naszego wieku.
Może to być guru współczesnych gnostyków Hans Jonas ze swą książką
"Zasada odpowiedzialności", którą w Warszawie szczęśliwie można kupić
w tanich księgarniach, co dowodzi, że Polacy mają sporo zdrowego
rozsądku. Jeśli propaganda ma być skuteczna w środowisku
katolicko-konserwatywnym, postępowcy sięgają jednak po wybitnego
żydowskiego personalistę Emmanuela Lévinasa. Nie odmówię sobie cytatu:
"Imperatyw etyczny: "Jestem odpowiedzialny za innych" nie pochodzi od
zinterioryzowanego autorytetu moralnego. Jest samą w sobie obecnością
innego, jego bliskością, konstruującą moją odpowiedzialność". Ja to
akurat rozumiem, bo lubię poezję. Ale czy aby ta poetycka
odpowiedzialność ma oznaczać, że - kurna olek - każdy każdego może
pozwać o wszystko, a ten drugi ma płacić, płacić, płacić?
Smakosze jakości życia
Na Zachodzie prawie połowa badanych chce poświęcić więcej uwagi
jakości życia nawet za cenę zmniejszenia tempa wzrostu gospodarczego.
Dla zwolenników CSR zamiłowanie do jakości życia nakazuje nadać nowy
sens przedsiębiorstwu. Z podmiotu czysto gospodarczego staje się ono
czynnikiem spójności społecznej. Okazuje się, że "firma jest powołana
do przyjęcia większej odpowiedzialności wobec wspólnoty, w której
funkcjonuje, do znalezienia syntezy między własnymi wymaganiami
gospodarczego wzmocnienia a wymogami społeczeństwa obywatelskiego z
jego nieodłącznymi oczekiwaniami dobrobytu". To był cytat z jakiegoś
CSR-owskiego manifestu. CSR polega na tym, że "firmy przeznaczają
środki na kształcenie ustawiczne własnych pracowników i
współpracowników albo przyjmują politykę ułatwiająca zatrudnienie
osób, którym rynek pracy nie sprzyja; wybierają dostawców
przestrzegających praw człowieka; starają się unikać szkód
ekologicznych w wyniku własnej działalności; oferują klientom produkty
i usługi zdolne zadowolić ich potrzeby w kategoriach jakości i
bezpieczeństwa; inwestują w społeczność lokalną, na przykład
współpracując ze szkołami i uniwersytetami dla rozwoju procesów
kształceniowych zgodnych z wymaganiami rynku pracy i aspiracjami
ludzkimi albo też wreszcie wspierając partnerstwo z organizacjami
non-profit aktywnymi na tym samym terenie, czy też przez kampanie
marketingu społecznego, czy przez "delegowanie" własnego personelu,
czy przez donacje pieniężne". OK! Ale to wszystko firma robi, BO JEJ
SIĘ OPŁACA!!!!! Jak można wymuszać takie działania prawem?!
Włoska filia Ipsosa zrobiła sondaż na temat znaczenia i wartości
przyznawanych przez konsumentów i obywateli zaangażowaniu firm w
inicjatywy marketingu społecznego. 77 proc. badanych zgodziło się, że
firmy mają mieć udział w rozwiązywaniu problemów społecznych.
Według Zielonej Księgi "Wspierać europejskie ramy społecznej
odpowiedzialności przedsiębiorstw" (Komisja Europejska, lipiec 2001
roku) społecznie odpowiedzialne są przedsiębiorstwa, które "z własnej
inicjatywy decydują się przyczyniać się do ulepszenia społeczeństwa i
ochrony środowiska".
Ja tam nie chcę, żeby jakaś firma X ulepszała mi społeczeństwo,
zwłaszcza gdyby firma Y, która na ulepszanie nie ma ochoty, miała za
tę niechęć bulić. Pozostaje mieć nadzieje, że Polacy mają jeszcze dość
rozumu, a polscy posłowie oprą się idiotycznemu lobbingowi, który
zapewne niebawem się zacznie rozkręcać.
Postępowe Królestwo
Od dołu jednak, a może gdzieś z boku, wyrasta koncepcja totalnej
reformy prawa spółek. Ta reforma w założeniach pomysłodawców idzie
bardzo daleko. W gruncie rzeczy chodzi o nadanie spółce nowego sensu.
W tradycji prawnej spółki traktuje się przede wszystkim jako narzędzia
osiągania celów gospodarczych. Tradycja wywodząca się z common law i
kontynentalne kodeksy zgodnie dopuszczają inne cele spółek, ale nikomu
dotąd nie przychodziło do głowy, żeby prawo miało spółkom te cele
narzucać. Jeżeli właściciele spółki chcą, żeby jej celem było
prowadzenie sierocińca, to OK. Ale prawo nie może narzucić wszystkim
spółkom prowadzenia sierocińców. Niestety europejskie ustawodawstwa
zawierają już takie zobowiązania. Ale na razie są one usytuowane poza
prawem spółek, czy generalnie poza ściśle rozumianym prawem cywilnym,
np. w prawie pracy czy specjalnych ustawach. Nie wolno bez ograniczeń
wyrzucać ludzi z pracy, a za trucie przewidziane są kary. To akurat są
rzeczy rozsądnie uzasadnione. Są oczywiście rzeczy gorsze: niemieckie
współzarządzanie firmami przez załogę czy różne fundusze socjalne itd.
Ale - jak już mówiłem - teraz pozaekonomiczne zobowiązania miałyby
spaść na spółkę już nie jako na pracodawcę, tylko jako na spółkę.
Brytyjski projekt ustawy o odpowiedzialności spółek zobowiązuje
największe spółki do sporządzania i publikacji raportów na temat
"spraw ekologicznych, społecznych i gospodarczo-finansowych" (w tej
właśnie kolejności). Obarcza kierowników spółek nowymi zakresami
odpowiedzialności, otwiera możliwość dochodzenia odszkodowań za mocno
nieokreślone szkody i angażuje odpowiedzialność karną.
Dbaj o biznes konkurenta
Według projektu raport roczny spółki miałby dotyczyć wszystkich
"znacznych" efektów (impacts) jej działań w roku poprzednim, oceny
planowanych działań, polityki zatrudnienia, podatków i płatności dla
państw, w których spółka operuje, ulg i innych korzyści otrzymanych
przez nią od rządów, jej wpłat na rzecz partii politycznych. Spółka
miałaby przedsięwziąć wszelkie racjonalne kroki, aby udostępnić ten
raport "wszelkim osobom zainteresowanym". Każdy większy projekt miałby
być konsultowany ze wszystkimi, których mógłby dotyczyć. Kierownictwo
spółki ma dbać o jej sukces, ale jednocześnie ma uwzględniać
ekologiczne, społeczne i ekonomiczne efekty tych działań oraz interesy
wszystkich zainteresowanych (stakeholderów, zwanych też
interesariuszami). Ma też podjąć wszystkie racjonalne kroki, aby
zminimalizować negatywne efekty swych operacji. Mówiąc po ludzku
prezes firmy ma pilnować, aby przypadkiem jego działania nie
przysporzyły ekonomicznych szkód konkurencji. Może moja wykładnia jest
nietrafna, ale dopuszczalna. A jeśli jest dopuszczalna, to sądy mogą
się nią kierować. W ten sposób prawo spółek wkroczyło w opary absurdu.
Oczywiście kierownicy spółek mieliby odpowiadać cywilnoprawnie (be
liable) za wszelkie znaczne efekty spowodowane niedbałym lub świadomym
niedopełnieniem obowiązków nałożonych przez tę ustawę. Rządowa agencja
(Corporate Responsibility Board) miałaby decydować, jakie efekty są
"znaczne", jaki projekt jest "większy" i jakie osoby są
"zainteresowane" lub "dotknięte" działaniami spółki. W istocie więc
sąd miałby tu niewiele do powiedzenia. Za łamanie ustawy groziłoby
nawet więzienie. Można sobie wyobrazić koszt polisy od takiej
odpowiedzialności.
Każdy może wyciskać z mózgownicy, co chce. Niestety ten projekt
wsparły swymi podpisami setki posłów ze wszystkich partii i tysiące
poddanych królowej Elżbiety. Tylko czekać, aż coś podobnego wykluje
się w kolejnych państwach Europy. A przymusowe ubezpieczenie od
powodzi nadal kusi ubezpieczycieli, zwłaszcza w Niemczech. Pamiętajmy,
że nasi profesorowie od pisania ustaw nadal są zapatrzeni we wzorce
niemieckie.
Artykuł ukaże się w jutrzejszym numerze tygodnika Najwyższy Czas!